KW.
Administrator
Dołączył: 05 Cze 2008
Posty: 1025
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Nie 7:59, 13 Wrz 2009 Temat postu: Ameryka - raj dla zwierząt ? |
|
|
Amerykański koszmar
Mają własną policję, znaną na całym świecie organizację walczącą o ich prawa, a w schroniskach komfort niemal hotelowy. To znaczy te, którym uda się przeżyć, bo przeważająca większość bezdomnych psów i kotów jest w Stanach Zjednoczonych po prostu zabijana. Tak jest szybciej, taniej i łatwiej.
Niespełna 1 na 300, a dokładniej – 7 na 2216. Tyle bezdomnych psów i kotów, które trafiły w zeszłym roku pod „opiekę” słynnej organizacji PETA znalazło nowych opiekunów. Spośród pozostałych niemal wszystkie (2124) zostały uśmiercone. Tak wygląda amerykański sen, który tzw. obrońcy praw zwierząt oferują bezdomnym, skrzywdzonym czworonogom.
Skazane na igłę
Działalność PETA – People for Ethical Treatment of Animals – stanowi krańcowy, ale charakterystyczny przykład „proeutanazyjnej” polityki amerykańskich organizacji wpisujących w swoje statuty pomoc zwierzętom.
Problemem nie są pieniądze, bo równocześnie PETA wydaje rocznie miliony dolarów na kampanie w rodzaju „Twoja mama zabija zwierzęta!”, przekonujące dzieci, że picie mleka jest równoznaczne z zadawaniem cierpienia oraz śmierci rzeszy stworzeń wykorzystywanych i katowanych na farmach.
Prawdziwy kłopot polega raczej na samych założeniach schronisk, fundacji i stowarzyszeń. Niemal wszystkie funkcjonują na niepisanej zasadzie głoszącej, że jeśli zwierzę samo sobie nie pomoże, to pomagać mu nie ma sensu.
Najlepiej więc, jeśli na bezdomnego psa czy kota czeka już kolejka chętnych do adopcji. No, ostatecznie można trochę poczekać – byle nie za długo! Zwykle schronisko uśmierca „podopiecznego” najdalej po dwóch tygodniach od przybycia, choć co bardziej przedsiębiorcze organizacje usypiają zwierzęta na przykład po sześciu lub trzech dniach.
Odroczenie wyroku śmierci dotyczy zresztą tylko zwierząt modelowo nadających się do adopcji: grzecznych, miłych, ułożonych, łagodnych, przyjaznych, niekłopotliwych, młodych, ładnych… Te, które nie pasują do charakterystyki czworonożnego ideału, trafiają pod igłę często od razu, po pobieżnych, surowo ocenianych testach.
Lepiej zabić niż uderzyć
Wydaje się to o tyle nieracjonalne, że do schroniska trafiają zwykle zwierzaki po przejściach – bite, zastraszone, maltretowane, wychowane za pomocą brutalnych metod lub zwyczajnie porzucone i nigdy nie kochane. Wymaganie od nich, by mimo złych doświadczeń zachowywały się przykładnie, to zwykły absurd.
Nieważne, przez co przeszedł. Jeśli z piekła, jakie zgotował mu człowiek, nie wyłonił się nieskalany aniołek, jego szanse przeżycia są bliskie zeru. Owszem, czasem na potrzeby programu telewizyjnego prowadzi się spektakularną akcję wyprowadzania takiego skrzywdzonego czworonoga na prostą. To jednak nieliczne wyjątki, bo w przeważającej większości trudne przypadki znikają z horyzontu szybciej, niż się pojawiły. Psa łatwiej przecież zabić niż zmienić.
Część tej niesprawiedliwości (zabijania za to, że już zostały skrzywdzone) zwierzęta zawdzięczają, jak na ironię, pozytywnym metodom szkolenia. Techniki oparte wyłącznie na wzmacnianiu pożądanych zachowań, niemal pozbawione kar czy korekt, zakorzeniły się w świadomości pseudomiłośników psów tak mocno, że szarpnięcie psa za obrożę w celu ostrego skorygowania jego postawy (na przykład grożenia innemu zwierzęciu) odbierają jako karygodne i niedopuszczalne.
Hipokryzja polega na tym, że jeśli u tego samego psa nie zadziałają metody szkolenia wyłącznie przy udziale pozytywów, czyli zachęt i nagród, ci sami ludzie nie widzą nic złego w uśpieniu zwierzęcia.
Postawa pod niewypowiedzianym wprawdzie hasłem „lepiej zabić niż uderzyć” w pewnym stopniu obrazuje panujące w wielu tzw. cywilizowanych krajach podejście do zwierząt. Te podatne na naukę, łagodne, chętnie współpracujące z człowiekiem są szkolone rzeczywiście godnymi pochwały metodami.
Za to, dla kontrastu, czworonogi bardziej krnąbrne, niezależne, mające własne zdanie – są uśmiercane.
Nie ma prawa być głodny
Jednym z okrutniejszych i zarazem mniej wymiernych testów jest jedzenie. Gdy wychudzony, osłabiony z głodu pies, dla którego pełna miska stanowi niepojęty rarytas, wreszcie dostaje posiłek, osoba stojąca w bezpiecznej odległości wkłada do miski sztuczną dłoń na kiju. Jeżeli pies zacznie bronić pokarmu – jest skończony.
Nikt nie będzie z nim pracował, nikt nawet się nie zastanowi, że zabiedzony zwierzak złapał przecież zębami tylko przedmiot, a nie człowieka. Tym bardziej nikt nie spróbuje biedaka nauczyć, że obecność ludzkiej dłoni może oznaczać coś przyjemnego, a nie tylko ból i strach. Innymi słowy: nikt nie da mu szansy. Jako „agresywny” zostanie niezwłocznie uśmiercony.
Wypada chyba podziękować w imieniu zwierząt, że nie wprowadzono jeszcze surowszych testów na „agresję”. Na przykład: kopnięcie w brzuch i deptanie po łapach. Albo po prostu bicie łopatą. Jeżeli będzie tylko skomlał i uciekał – jest OK., jeśli pokaże zęby – do piachu, przecież jest niebezpieczny…
To oczywiście przerysowany przykład, ale w jakimś stopniu obrazujący wysokość ceny, jaką bezdomne zwierzęta płacą za luźne schroniska.
Likwidacja problemu
Istnieje też druga strona medalu. Można się kłócić, czy naprawdę lepiej trzymać zwierzęta w przepełnionych boksach, gdzie często dochodzi do pogryzień – i zagryzień – gdzie w tłoku szybciej rozprzestrzeniają się choroby, trudniej zadbać o wszystkie czworonogi, które siłą rzeczy wyglądają mniej reprezentacyjnie i mają mniejsze szanse na nowy dom.
Tak jest na przykład w Polsce. W schroniskach nie ma miejsc, warunki przedstawiają się często fatalnie, nie ma czasu i w naszych warunkach również pieniędzy na zapewnienie wszystkim psom i kotom odpowiedniej opieki. Podstawowa różnica jest rzecz jasna taka, że w ogóle żyją… Co daje prawdziwe pole do dyskusji o tym, czy lepiej żyć latami bez opiekuna, bez domu i własnego człowieka do kochania, oglądając świat niemal wyłącznie przez kraty, czy jednak lepiej dostać jeden zastrzyk i odejść w spokoju.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Bez wątpienia jednak lepiej iść za przykładem schronisk, które organizują akcje adopcyjne, zapewniają czworonogom godne warunki bytu i usypiają – głównie zwierzęta nie do uratowania z powodu chorób czy wypadków – kilka procent przybywających psów i kotów (tak jest na przykład w schronisku w Giżycku, Gdyni czy Warszawie) niż tych, które zabijają ponad 95 procent trafiających do nich stworzeń (jak ośrodek prowadzony przez PETA).
Pamiętajmy: to nie bezdomne zwierzęta są winne swojemu nieszczęściu. Psów i kotów jest po prostu za dużo, a jedyna humanitarna metoda zmniejszania ich liczebności to zapobieganie rozmnażaniu, czyli sterylizacja (lub ewentualnie dopilnowanie przez całe życie) wszystkich czworonogów nieprzeznaczonych do hodowli.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|